A niech to gęś kopnie, po spotkaniu aparatu z
podłogą podczas robienia sesji zdjęciowej do „Władcy Barcelony” aparat mnie
opuścił. Dlaczego on mi to zrobił?
Przemyślenia na temat hiszpańskiej sagi.
Znajoma znalazła ją na wyprzedaży, a ja od niej ją porwałem i jak by nie mówić, opis zachęcił
mnie do zgłębienia jej wnętrza, zwłaszcza, że lubię czytać powieści, w których
główna postać dochodzi od zera do bohatera. Lubię też powieści przygodowo –
historyczne, szczególnie, kiedy są oparte na prawdziwych zdarzeniach, a główni
bohaterowie są literackimi potomkami prawdziwych postaci. „Władca Barcelony”
Chufo Llorènsa spełnił te dwa warunki i muszę stwierdzić, że przebił jakością
nawet samego Kena Folleta – autora słynnych „Filarów ziemi” i ich kontynuacji –
„Świata bez końca”.
A jeśli miałbym opowiedzieć o „Władcy Barcelony” w kilku słowach, powiedziałbym tak…
Powieść Chufo Llorènsa to wycinek świata osadzony w średniowiecznej
Barcelonie, który – patrząc z perspektywy ludzkich zachowań, knutych intryg,
emocji i prawideł nim rządzących – jest zupełnie taki sam, jak dzisiejszy. I
właśnie na tym polega urok tej opowieści – uniwersalne, ponadczasowe prawa
rządzące światem iczłowiekiem, zakotwiczone w morzu ciekawych historycznych wydarzeń i
przygód.
Główny bohater, Marti Barbany, jest wyjątkowo
przedsiębiorczym człowiekiem, w ciągu dziesięciu lat buduje fortunę, jakiej niejeden
mógłby mu pozazdrościć. Wyrwał się z prowincji i krok po kroku zdobywa wpływy i
finanse. Ale mimo tego, że jest szczęściarzem na gruncie zawodowym, życie nie
szczędzi mu razów w życiu prywatnym. Szczęśliwa, odwzajemniona miłość, nie może
zostać skonsumowana z powodu ojczyma Lai – dziewczyny, do której wzdycha Marti,
a którą chce poślubić jej podły opiekun. Wybucha między nimi konflikt, toczący się
przez prawie dekadę. I chociaż mogłem się spodziewać, na czyją stronę
rozstrzygnie się ten spór, sam jego przebieg i narastające napięcie były warte,
żeby go śledzić. Oczywiście wszystko dzieje się w rozległym bagnie miejskich
intryg, z których autor błyskotliwie potrafi wybrnąć. We „Władcy Barcelony”
praktycznie nie ma postaci nieuwikłanej w nadworną intrygę lub waśń.
Bohaterowie narodzeni z pióra autora nadają pikanterii
powieści: np. nadworny błazen hrabiny, mieszkający wcześniej w domku na drzewie gdzieś w bezkresnych, średniowiecznych lasach ,Delfin, będący karłem i potrafiący
przewidywać przyszłość sprawił, że akcja nabrała elementów baśni, lub, jak kto
woli, powieści fantastycznej. Ale gdy sobie uświadomiłem, że taka postać może
zaistnieć w naszym prawdziwym świecie – przecież nie można tego zupełnie wykluczyć –
fabuła nabrała jakiejś bliżej nieokreślonej magii. Nie umiem opisać tego uczucia uniesienia, jaki mi podarował autor za sprawą Delfina. Taki subtelny smaczek w gratisie.
Obszerna bibliografia załączona na ostatnich
kartkach powieści świadczy o gruntownym przygotowaniu faktograficznym autora do
napisania „Władcy”. Niektóre zdarzenia mające miejsce w historii wydają się być
niewiarygodnymi – np. incydent z fałszywymi monetami, którymi władca Sewilli
zapłacił należności władcy Barcelony. Jak na to patrzeć z dzisiejszego punktu
widzenia, to tak, jakby prezydent miasta A wręczył prezydentowi miasta B
fałszywe kilkadziesiąt miliardów złotych. Oczywiście za taką zniewagę zostali
oskarżeni… nikt inny tylko Żydzi. No tak, przecież oni zawsze są winni. To
oczywiście gorzka ironia. Wracając do tematu, autor naprawdę przestudiował
historię ówczesnej Barcelony, co zdecydowanie uszlachetnia dzieło.
Rozdziały nie są długie. Czy to ma jakieś znaczenie?
Owszem, dla mnie ma, daje mi to większą elastyczność i swobodę czytania poza domem. W
tramwaju, w autobusie, w trolejbusie czy na przystanku. A jeśli ktoś znajomy mnie
spotka czytającego, zawsze mogę powiedzieć, „Czekaj, tylko do końca rozdziału
dolecę” i pogadamy. Mam nadzieję, że udało mi się uzasadnić znaczenie długości
rozdziałów. Po prostu nie lubię tracić wciągającego wątku.
Jedyne, co nie do końca jest dla mnie okej to fakt,
że Marti, główny bohater, jest tak nieskazitelny, że aż przezroczysty. Już
miałem nadzieję, że autor obnaży jego słabości kreując postać szpiega, który
wysłany przez ojczyma Lai ma znaleźć na niego haki. Nie udało mu się to, bo niestety
szpieg został zamordowany. Moje
oczekiwania nie zostały spełnione i Marti pozostał bohaterem bez wad, dając mi w spadku poczucie niedosytu. Może to i
dobrze, niech świeci przykładem, w końcu brakuje nam wzorowych autorytetów. Niedosyt jednak pozostał. Ale za to...
„Władca Barcelony” ujmuje cytatami od których wręcz się roi– mnie ujęły np.
„Śmierć
to zazdrość Boga, zabiera tych, których pokochał”
albo „Mężczyzna jest ogniem, kobieta słomą. Przychodzi diabeł i dmucha”. Jeszcze
mi się spodobał cytat „Bądź cierpliwy, woda zawsze znajdzie ujście” – tak mnie jakoś poruszył. To zdumiewające, jak jedno przeczytane zdanie, sprowadzające się do kilku słów, które w pojedynkę zdają się być tylko słowami, może rezonować z sercem, powodując coraz silniejsze jego drżenie.. Oczywiście,
że we Władcy Barcelony znalazłem wiele innych inspirujących mnie
cytatów, ale nie będę zabierał Ci tej przyjemności. Zapisywanie książkowych, i
nie tylko książkowych, cytatów – i Ty być może o tym wiesz – to wspaniała zabawa.
Zwłaszcza na długie jesienne wieczory, które powoli się do nas skradają. Tak,
lato dwa tysiące czternaście powoli przechodzi do historii – niestety. Ale nie
pękajmy, przed nami jeszcze wiele lat ;-).
Tak więc, biegnąc ku podsumowaniu, książkę mogę
spokojnie polecić. Sześćset pięćdziesiąt stron przygód,
intryg, barwnych postaci, zarówno pozytywnych jak i negatywnych, z pewnością
będzie potrafiło zapewnić rozrywkę. Ciekawe cytaty odpowiednio doprawią literacki kąsek. O walorach historycznych nie będę wspominał, b jak na powieść historyczną przystało, we Władcy Barcelony znajdziemy ich mnóstwo.
Przeglądając blogi książkowe widzę, że wystawianie
ocen jest bardzo powszechne, więc dlaczego miałbym być gorszy? Moja ocena
książki 8/10. Wysoka? Uważam, że tak. Być może dlatego, że literatura
hiszpańska mnie inspiruje, taka magiczna mi się wydaje. Tych dwóch punktów nie postawiłem tylko dlatego, że główny bohater jest wręcz przerysowany z bajki o świecie, gdzie ludzie nie posiadają żadnych wad. Dobrze, że chociaż chciał się zemścić za śmierć swojej ukochanej i nie powiem, zrobił to całkiem sprytnie... Ok, teraz nie tracę czasu i
idę zgłębiać kolejną książkę hiszpańskiego autora, Fèlixa J. Palma, a książka
nosi jakże obiecujący tytuł „Mapa Czasu”, ale o tym następnym razem.
Aha, „Władcę Barcelony” zawdzięczam wydawnictwu ALBATROS A. KURYŁOWICZ
DZIĘKI;) |
Ciekawa pozycja, chętnie jej poszukam i przeczytam:)
OdpowiedzUsuń