…Niedokończona… bo w epilogu trzeciej części jest wyraźnie napisane,
że prawdziwa historia bohatera pierwszej części dopiero się rozpoczyna… ale
spokojnie, bo w sumie nie ma to nic do rzeczy…
„Więzień nieba”
to nudna, nieciekawa i nic niewarta lektura, flaki z olejem, więc, jeśli nie
chcesz jej czytać, musisz wiedzieć o tym, że pierwsze dziesięć słów, jakie
przeczytałeś w tym akapicie, jest wierutnym kłamstwem i nieprawdą. Ale wiadomo,
mamy trzy rodzaje prawdy: święta prawda, g…o prawda i tysz prawda. Ale jeszcze
jest moja prawda, a Ty wybierz sobie
prawdę na temat „Więźnia nieba” taką, jaką chcesz. Ale nie możesz jej wybrać,
dopóki go nie przeczytasz– i to jest akurat święta prawda. No chyba że mi
uwierzysz.
Moja prawda
na temat „Więźnia nieba” jest taka, że już sam tytuł trzeciej części trylogii zmusił
mnie do zadania sobie pytania; Kim jest „więzień” i czym jest „niebo”? Idąc
dalej tym tropem nasuwa się pytanie, Kim jest „Bóg” mieszkający w „niebie”?
Okazuje się, że tytułowe Niebo jest więzieniem, Bogiem jest… no właśnie, ja już
się dowiedziałem…
Fermin, bo o
nim jest głównie mowa w powieści – w pierwszych dwóch częściach trylogii człowiek
owiany tajemnicą przeszłości - trafia do „Nieba”. Opowiada o tym swojemu
najlepszemu przyjacielowi, Danielowi, racząc się przy tym dobrym winem.
…Tak, bo ta opowieść jest też opowieścią o przyjaźni, ale o tym za
małą chwilkę…
Ale nie myśl,
że Fermin jest bohaterem tytułowym – ten nad wyraz oryginalny osobnik obdarzony
sercem z aksamitu, ciętą ripostą i niezwykłym poczuciem humoru, zostaje
wplątany w zdradziecki plan „Boga”, zostając pośrednikiem informacyjnym między nim a tajemniczym „Więźniem”. Ale
„Bóg” się zdziwi, że zwykły człowiek – chociaż Fermin takim do końca zwykłym
człowiekiem nie jest - potrafi pokrzyżować „boskie” szyki.
..Zdaję mi się, że ta cała historyjka pachnie mitologią, więc jeśli
nie masz ochoty na takie bzdury, to po prostu tego nie czytaj. Ja przeczytałem
wychodząc z założenia, że co sobie będę żałował…
..Strategiczne pytanie, jakie sobie zadaję podczas każdego podejścia
do książki brzmi; Co stracę, jak ją przeczytam?. W tym przypadku było tak samo.
Co straciłem czytając „Więzień Nieba? Odpowiedź jest prosta: Poczucie czasu…
Już
napisałem, że Fermin krzyżuje „Bogu” plany, W jaki sposób? Spektakularnie
ucieka z „nieba”, co początkuje bieg nieprzewidzianych zdarzeń zakończonych
przyjaźnią między nim a Danielem – jednym z tych ludzi, którzy potwierdzają
przysłowie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Fermin się o tym
przekonał. To dzięki Danielowi mógł on narodzić się na nowo, dzięki niemu mógł
zacząć nowe życie. Dzięki niemu mógł znowu być szczęśliwy. Zupełnie na przekór
temu, co zaplanował dla niego „Bóg”.
…Oczywiście w powieści znajdujemy wątek miłości, ale dla mnie on był
mało istotny. Przyjaźń ponad wszystko – Amen…
Dzieło – chociaż jest trzecią częścią
trylogii – można czytać, jako zupełnie odrębną całość. Sugeruję jednak – jeśli
można – że warto przeczytać chociaż
pierwszą część – „Cień wiatru”. Wszystko
stanie się jaśniejsze.
…Jedno wiem na pewno, będę musiał zgłębić wszystkie trzy części od
początku, ot tak, żebym był znawcą tych trzech powieści. Taka mała ambicja…
Mam jeszcze
jedno pytanie właściwie nie wiem do kogo, może ktoś z Was wie, jeśli czytał.
Jaki to jest gatunek powieści? Bo ja najchętniej określił bym „Więźnia Nieba”
szekspirowską sztuką napisaną w formie prozy. Tragikomedia bije tu pełną parą,
oryginalność słów i zwrotów również zapada w pamięć. Niektóre postacie są wręcz
groteskowe i jakby tego było mało, cały czas miałem wrażenie, że jestem w teatrze,
że wszystkie wydarzenia rozgrywają się na scenie, od której odbijało się echo
kroków aktorów. Tylko fotografie Barcelony zamieszczone na początku każdej
części kontrastowały z literacką fikcją. Czułem, że stoję na granicy faktu i
literackich wymysłów.
Po części
czułem się – za sprawą Fermina – jak w kabarecie. Miałem okazję do śmiechu, jednak
częściej się bałem niż śmiałem a najwięcej to się zastanawiałem, skąd Carlos
Ruiz Zafon czerpie takie pomysły.
Czy polecam?
Nie!!! Nie czytaj pod żadnym pozorem!!!
Nie no, pewnie,
że polecam, przecież nie będę mówił, żebyś nie czytał tego, o czym piszę, bo to
by była hipokryzja.
A tak na
poważnie to chyba jednak warto sięgnąć po tą „hiszpańską metafizyczną lirykę”, nawet za
cenę kilku straconych chwil, ewentualnie paru złotych, jeśli zamierzasz kupić. A
na pewno warto sięgnąć po to, żebyś przekonał się, co stracisz, jeśli nie
przeczytasz, bo być może właśnie nic nie stracisz, tylko zyskasz.
W końcu niezbadane
są ścieżki literatury i nigdy nie wiadomo z czym będzie rezonowało serce.
Ocena 7/10
Za wydanie
dziękuję Wydawnictwu Muza
Dzięki: -) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Miejsce na twoje przemyślenia.