poniedziałek, 6 października 2014

Niedokończona trylogia Zafona – Warto czy nie warto sięgnąć po „Więźnia nieba”?

…Niedokończona… bo w epilogu trzeciej części jest wyraźnie napisane, że prawdziwa historia bohatera pierwszej części dopiero się rozpoczyna… ale spokojnie, bo w sumie nie ma to nic do rzeczy… 

„Więzień nieba” to nudna, nieciekawa i nic niewarta lektura, flaki z olejem, więc, jeśli nie chcesz jej czytać, musisz wiedzieć o tym, że pierwsze dziesięć słów, jakie przeczytałeś w tym akapicie, jest wierutnym kłamstwem i nieprawdą. Ale wiadomo, mamy trzy rodzaje prawdy: święta prawda, g…o prawda i tysz prawda. Ale jeszcze jest  moja prawda, a Ty wybierz sobie prawdę na temat „Więźnia nieba” taką, jaką chcesz. Ale nie możesz jej wybrać, dopóki go nie przeczytasz– i to jest akurat święta prawda. No chyba że mi uwierzysz.

Moja prawda na temat „Więźnia nieba” jest taka, że już sam tytuł trzeciej części trylogii zmusił mnie do zadania sobie pytania; Kim jest „więzień” i czym jest „niebo”? Idąc dalej tym tropem nasuwa się pytanie, Kim jest „Bóg” mieszkający w „niebie”? Okazuje się, że tytułowe Niebo jest więzieniem, Bogiem jest… no właśnie, ja już się dowiedziałem…


Fermin, bo o nim jest głównie mowa w powieści – w pierwszych dwóch częściach trylogii człowiek owiany tajemnicą przeszłości - trafia do „Nieba”. Opowiada o tym swojemu najlepszemu przyjacielowi, Danielowi, racząc się przy tym dobrym winem. 


…Tak, bo ta opowieść jest też opowieścią o przyjaźni, ale o tym za małą chwilkę…


Ale nie myśl, że Fermin jest bohaterem tytułowym – ten nad wyraz oryginalny osobnik obdarzony sercem z aksamitu, ciętą ripostą i niezwykłym poczuciem humoru, zostaje wplątany w zdradziecki plan „Boga”, zostając pośrednikiem informacyjnym  między nim a tajemniczym „Więźniem”. Ale „Bóg” się zdziwi, że zwykły człowiek – chociaż Fermin takim do końca zwykłym człowiekiem nie jest - potrafi pokrzyżować „boskie” szyki.

..Zdaję mi się, że ta cała historyjka pachnie mitologią, więc jeśli nie masz ochoty na takie bzdury, to po prostu tego nie czytaj. Ja przeczytałem wychodząc z założenia, że co sobie będę żałował…
..Strategiczne pytanie, jakie sobie zadaję podczas każdego podejścia do książki brzmi; Co stracę, jak ją przeczytam?. W tym przypadku było tak samo. Co straciłem czytając „Więzień Nieba? Odpowiedź jest prosta: Poczucie czasu…

Już napisałem, że Fermin krzyżuje „Bogu” plany, W jaki sposób? Spektakularnie ucieka z „nieba”, co początkuje bieg nieprzewidzianych zdarzeń zakończonych przyjaźnią między nim a Danielem – jednym z tych ludzi, którzy potwierdzają przysłowie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Fermin się o tym przekonał. To dzięki Danielowi mógł on narodzić się na nowo, dzięki niemu mógł zacząć nowe życie. Dzięki niemu mógł znowu być szczęśliwy. Zupełnie na przekór temu, co zaplanował dla niego „Bóg”.


…Oczywiście w powieści znajdujemy wątek miłości, ale dla mnie on był mało istotny. Przyjaźń ponad wszystko – Amen…


Dzieło – chociaż jest trzecią częścią trylogii – można czytać, jako zupełnie odrębną całość. Sugeruję jednak – jeśli można – że  warto przeczytać chociaż pierwszą część – „Cień wiatru”.  Wszystko stanie się jaśniejsze.


…Jedno wiem na pewno, będę musiał zgłębić wszystkie trzy części od początku, ot tak, żebym był znawcą tych trzech powieści. Taka mała ambicja…


Mam jeszcze jedno pytanie właściwie nie wiem do kogo, może ktoś z Was wie, jeśli czytał. Jaki to jest gatunek powieści? Bo ja najchętniej określił bym „Więźnia Nieba” szekspirowską sztuką napisaną w formie prozy. Tragikomedia bije tu pełną parą, oryginalność słów i zwrotów również zapada w pamięć. Niektóre postacie są wręcz groteskowe i jakby tego było mało, cały czas miałem wrażenie, że jestem w teatrze, że wszystkie wydarzenia rozgrywają się na scenie, od której odbijało się echo kroków aktorów. Tylko fotografie Barcelony zamieszczone na początku każdej części kontrastowały z literacką fikcją. Czułem, że stoję na granicy faktu i literackich wymysłów. 


Po części czułem się – za sprawą Fermina – jak w kabarecie. Miałem okazję do śmiechu, jednak częściej się bałem niż śmiałem a najwięcej to się zastanawiałem, skąd Carlos Ruiz Zafon czerpie takie pomysły. 


Czy polecam? Nie!!! Nie czytaj pod żadnym pozorem!!! 


Nie no, pewnie, że polecam, przecież nie będę mówił, żebyś nie czytał tego, o czym piszę, bo to by była hipokryzja. 


A tak na poważnie to chyba jednak warto sięgnąć po tą „hiszpańską metafizyczną lirykę”, nawet za cenę kilku straconych chwil, ewentualnie paru złotych, jeśli zamierzasz kupić. A na pewno warto sięgnąć po to, żebyś przekonał się, co stracisz, jeśli nie przeczytasz, bo być może właśnie nic nie stracisz, tylko zyskasz. 


W końcu niezbadane są ścieżki literatury i nigdy nie wiadomo z czym będzie rezonowało serce.


Ocena 7/10


Za wydanie dziękuję Wydawnictwu Muza
Dzięki: -)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Miejsce na twoje przemyślenia.