wtorek, 28 października 2014

„Miasto poza czasem” – mądry wybór na Wszystkich Świętych.

 „Miasto poza czasem” to opowieść o ponadczasowości w świecie, gdzie wszystko przemija. Podczas, gdy niektóre  rzeczy i niektóre postacie żyją wiecznie, inne przemijają i na zawsze umierają.  Po przeczytaniu „Miasta”, nad tym ostatnim zacząłem się poważnie zastanawiać. Czy na pewno tak jest, że wszystko przemija? Że oddala się gdzieś w zapomnienie? A może żyje gdzieś, nie wiadomo gdzie, swoim ukrytym życiem? 


Ale to nie jest jedyna kwestia, jaka zakłóciła mój życiowy spokój, bo oprócz tego, że padł mój stary, wiekowy komputer(chcąc nie chcąc, trochę przeorganizował mi ten fakt życie; uświadomiłem sobie też, jaką częścią życia on był i nadal jest, przynajmniej do czasu, kiedy nie odzyskam z niego wszystkich danych) to…


Po lekturze zadałem sobie pytanie: czy chcę być Bogiem? Czy chciałbym być Bogiem? A jeśli miałbym nim być, to czy bym się nie znudził? Żyć wiecznie i patrzeć, jak wszystko przemija? Nie wiem, czy bym zniósł taki stan rzeczy. Przecież to musi być strasznie monotonne. A jak Bóg musi cierpieć, skoro przeżywa śmierć swoich dzieci właściwie każdego dnia. To zdecydowanie nie przemawia za wiecznością. Lepiej chyba mieć limit i jak najlepiej go wykorzystać, niż mieć nieograniczoną ilość czasu i nudzić się ze świadomością, że ta nuda będzie wieczna. Przecież to jakiś koszmar musi być.


Gdybym był Bogiem, to z nudów bym chyba wojny wywoływał, rozprzestrzeniał zarazy, wydawał na świat nowych proroków, tworzących zarzewia nowych konfliktów. Nie, zdecydowanie wolę umrzeć, ale zrobić więcej dobrego, niż z nudy wiecznego życia utrudniać innym egzystencję.


Oczywiście, że z tej nudy mógłbym naprawiać świat, ulepszać go, ale po co? Przecież zło się dobrze sprzedaje i jakby bardziej uszczęśliwia ludzi. Zresztą co to za frajda czynić dobro, przecież zakazany owoc lepiej smakuje. Tylko, że będąc Bogiem, nie mógłbym sobie niczego zabronić, więc z czego bym czerpał przyjemność?


I kiedy takie przemyślenia mnie chwyciły po przeczytaniu „Miasta poza czasem”, zacząłem czytać kolejną książkę – patrz, masz ci los, znowu hiszpańską. Ale nie będę się rozdrabniał co i jak, „Miasto poza czasem” zafundowało mi wystarczająco dużo psychoterapii i zmusiło do wejrzenia w głąb samego siebie. Mój świat już nie będzie taki sam. Zwłaszcza, że na zawsze odszedł mój stary towarzysz – poprzedni komputer osobisty - zabierając ze sobą wszystkie moje wspomnienia. W takiej sytuacji chciałbym być Bogiem, przywróciłbym go do życia, tylko nie wiem, czy pamiętał by on wszystkie sekrety, jakie mu powierzyłem. Pozostaje mi tylko wierzyć, że to, co mu powierzyłem, nigdy nie przeminie i będzie żyło swoim własnym, ukrytym życiem. Zupełnie tak, jak historyczna - pozornie zapomniana - tytułowa Barcelona w książce Enrique Moriela.


 „Miasto poza czasem” warto przeczytać przed świętem pierwszego listopada zwanym też Świętem Zmarłych (jakoś nie lubię tego określenia), chociażby dlatego, że zmusza do zastanowienia się nad własną egzystencją. Podpowie Ci, że czasem warto przystanąć i przestać się śpieszyć, „Bo to, co ma się wydarzyć i tak się pewnie wydarzy”, niezależnie od tego, czy tego chcesz czy nie.

Jeśli przeczytasz „Miasto poza czasem” przekonasz się, że tak naprawdę Szatan jest zaprzeczeniem tego co złe, a Bóg wcale nie jest, albo wcale nie musi być, uosobieniem dobra.  Dowiesz się też, czym się charakteryzuje człowiek wykonujący zawód kata - nie z przymusu, ale z zamiłowania. Czy to ostatnie jest w ogóle możliwe? Jak najbardziej i powiem Ci, że ma to swój sens i nawet… no cóż… już sobie nie wyobrażam, żeby ktoś wykonywał tą funkcję z innego powodu, niż miłość do tego zajęcia. A póki jest kara najwyższa, budząca tak wiele wątpliwości, zawód ten po prostu będzie istniał.

Kurcze, muszę to powiedzieć – ta książka jest po prostu rewelacyjna. Świetny pomysł, pióro nieważące więcej niż pół grama, zmienia światopogląd albo przynajmniej wyciąga ukryte (żyjące własnym życiem) światopoglądy na światło dzienne, kilka faktów historycznych podwyższy poziom wiedzy. No i klimacik dobrego dreszczowca. Naprawdę można się zapomnieć.

A teraz zabawię się w literackiego krytyka i uznam dzieło Enrique Moriela za udane. Możesz śmiało sięgać, najwyżej Ci się nie spodoba. Ja wypożyczyłem z rejonowej biblioteki na ul. Rajdowej w Łodzi. Filia nr 14, absolutnie nie żałuję – naprawdę fajny klimat i dobra myśl przewodnia świetnie wpasowująca się w atmosferę dnia Wszystkich Świętych.


Ludzie, śpieszmy się czytać książki, bo tak szybko odchodzimy. Ale to ostatnie zdanie można wyciąć albo nawet go nie czytać. Ja, tak czy inaczej, życzę Ci sto lat ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Miejsce na twoje przemyślenia.